Pierwodruk:
„Czas: dodatek miesięczny”, t. 2, [z. 1] (kwiecień 1856), s. 3-27
Przejrzałem niskie ludzkości obszary.
Z różnych jej mniemań i barwą, i szumem.
Wielkie i mętne, gdym patrzył rozumem,
Małe i jasne przed oczyma wiary.
Mickiewicz
W miastach i po wsiach, w domach i na rynkach, w książkach i w
dziennikach, w gronach uczonych i w lekkich towarzystwach, z ust pierwszym
puchem młodości okraszonych i z takich, które już szron siwizny dosięgną, a
czasami z samych nawet kazalnic, brzmią dwa słowa obcego pochodzenia, ale widać
myśl wielką obejmujące, kiedy je sobie tak powszechnie przyswojono, i tak
często ich używają. Dwa te słówka położyliśmy też na czele tej pogadanki,
żałując najmocniej, że nie możemy ozdobić je w jakieś piękne floresy, aby im
jeszcze przydać ile tyle wdzięków, choćby dla oka, bo mamy zamiar przypatrzyć
im się nieco z jednej i drugiej strony, i zbadać je dokładniej, jak to
zabierają się czynić tego roku panowie astronomowie z nowo zapowiedzianym
kometą. (Porównanie, mówiąc nawiasowo, wcale stosowne, gdyż i owe dwa słowa
mają blask nie mały, mają długi ogon i powszechną uwagę zwykły ściągać na
siebie).
Komuż to z nas nie zdarzyło się słyszeć: „Tak mówi opinia publiczna”,
— „Opinia publiczna tego wymaga lub jest temu przeciwna”, — „Odwołuję się do
opinii publicznej”, — a Boże odpuść! Te frazesy wychodziły nieraz z tychże
samych ust, które były więc naraz i świadkami owej opinii, i sędziami w imieniu
jej wyrokującymi, i żałowanymi poddanymi tejże opinii, kiedy się do jej wyroków
odnosiły. Zdarzało nam się przecież widzieć, jak wskutek pierwszego frazesu
spuszczano najpokorniej głowy, wskutek drugiego wstrzymywano się w biegu,
zaniechiwano różne, czasem najobojętniejsze lub najniewinniejsze kroki, a
wskutek trzeciego frazesu (a liczba trzy jest, wiadomo już, sama z siebie
fatalna i mistyczna) puszczano bezkarnie najtęższego nieraz filuta, ba i łotra.
Cóż to więc za dziwna i tajemnicza potęga, która zamyka w jednej chwili usta,
krępuje nogi; wstrzymuje kij już w powietrzu zawieszony i tym podobne wyrabia
psoty; wszędzie jej pełno, okrąża nas, stoi tuż za plecami, wznosi się w górę,
pełza po ziemi, biega, lata, pływa, śmieje się, płacze, moralizuje,
przedrzeźnia, grozi, porządnie nawet trzepie, potrąca, wywraca, a nigdzie jej
nie widać, jak cień umyka, i chcąc ją objąć, rozpływa się w naszych rękach.
Aby ją poznać, trzeba być zwinnym jak ona, ale trzeba
dla samej już oczywiście równowagi, niekoniecznie zaraz śmiać się z nią lub
płakać, trzeba nade wszystko utrzymać się na nogach, kiedy ona harcuje, i nie
dać się porwać w młyńca. Nie zawadzi przede wszystkim uzbroić się rozmyślaniem
i nauką, bo wiadomo, że są sposoby i na samego złego ducha, a tu chodzi właśnie
głównie o rozeznanie duchów.
Lecz im dalej zapuszczamy się myślą, tym więcej
odstępuje nas weselsze usposobienie, a nasuwają nam się coraz to poważniejsze
obrazy:
Oto mamy przed sobą rynek ateński, gdzie najpierwszy
z greckich ludów, celujący oświatą, kunsztami, prawodawstwem, grzecznością, sam
się rządzi i wyrokuje. Właśnie też chodzi o wygnanie owego Arystydesa, od całej
Grecji „Sprawiedliwym” przezwanego, a jeden z obywateli, nieumiejący pisać,
zakłopotany jak skreślić imię Arystydesa na czerepie do tego służącym, prosi
samego tego znakomitego męża, którego nigdy nie widział, aby go w tym wyręczył.
„Czy skrzywdził cię kiedy w czym ten Arystydes?” — spyta on sam. „Bynajmniej,
odpowie obywatel, ale tego znieść nie mogę, że go tak powszechnie Sprawiedliwym
nazywają”. — I napisał Arystydes sam swe imię, aby i tej przysługi
współobywatelowi nie odmówić i poszedł na wygnanie, skazany przeważnym głosem publicznej
opinii, (której typem był ów wspomniany od Plutarcha Ateńczyk), a
opuszczając swe mury, które tylekroć piersiami swymi zasłaniał, i gdzie jako
Archont najwyższą nieraz piastował władzę, wzniósł ręce do nieba z modlitwą:
„aby nigdy nie nadeszła chwila, w której by go żałować musieli!”, i ta sama
opinia publiczna przywołała go nazad, lecz dopiero po
dwóch latach, kiedy już Kserkses ciągnął z chmurą najezdników na Grecję. Ta
sama opinia publiczna wygnała potem Temistoklesa i Cimona,
co Persów pokonali, i znów ich usilnie zaprosiła do domu. — Ta sama opinia
publiczna podała truciznę Sokratesowi i Focionowi,
lecz nie mogąc ich już wskrzesić, stawiała im statuy jak półbogom. O statuy, o
pomniki opinii publicznej! Miał ich 365 Demetriusz z Falery,
a potem wszystkie obalono, i jego samego na śmierć skazano!
Lecz dajmy pokój staremu światu. Oto mamy przed
oczami Tego, który był zapowiedziany od początku. Oto lud uniesiony, że go
cudownie nakarmił, chce Go jednogłośnie królem swym obwołać, a On uchyla się od
nich na górę; oto znów chce Go ukamienować, a On musi się schronić, bo nie
przyszła jeszcze Jego godzina; oto otacza Go tłumnie po wskrzeszeniu Łazarza i
wprowadza w triumfie do Jerozolimy, ścieląc Mu pod nogi swe szaty i gałęzie
palmowe, a oto w parę dni później woła jakby mąż jeden: „ukrzyżuj, ukrzyżuj,
niech krew jego spadnie na nas i na nasze dzieci”, i urąga Mu się jeszcze na
krzyżu, a Bóg-Człowiek lituje się nad tą publiczną opinią, i woła: „Ojcze!
Odpuść im, bo nie wiedzą co czynią!”.
Komuż była więcej przeciwną publiczna opinia
jak pierwszym opowiadaczom Ewangelii? Kogóż więcej ścigała, aż ręce swe w ich
krwi zbroczyła? Cóż by się stało ze światem, gdyby ulegli tej opinii
Apostołowie, gdyby św. Piotr nie wyrzekł zaraz na początku: „należy nam słuchać
raczej Boga jak ludzi”. Komu była później, aby już przestać raz na kilku
najwięcej znanych i bijących w oczy przykładach więcej przeciwną publiczna
opinia, jak Krzysztofowi Kolumbowi, kogóż poczytywała wtenczas za większego
szaleńca, kiedy ją usiłował przekonać, że są jakieś lądy po tamtej stronie kuli
ziemskiej? Próżno prosił i błagał, aby mu na miłość Boską pozwolono dać światu
świat nowy; odwracały się od niego, wzruszając z politowaniem ramionami i
ojczysta jego Genua, i oświecona Anglia, i świadoma mórz Portugalia, i ledwie
nie wyżebrał sobie w Hiszpanii wbrew publicznej opinii, z wielkim jej
zgorszeniem, od wyższej nad nią Izabelli, parę małych statków, z których go
jeszcze nieraz w morze rzucić chciano. Cóż, gdyby uległ tej publicznej opinii najoświeceńszych wówczas narodów, najuczeńszych
ludzi?
Najświeższym podobno, z więcej uderzających
przykładów zmienności i omylności publicznej opinii, jest jeden z panujących
dziś Monarchów. Okrzyczała go naprzód awanturnikiem, potem postawiła na czele
narodu, następnie wydała nań krzyk oburzenia, na koniec sławi go, jako jednego
z najznakomitszych mężów XIX wieku; a kto wie, co jeszcze kiedyś o nim powie?
Zawsze podobna do fali, co wznosi się i opada, wre, huczy i pryska, z szumem i
pianą!
Wracając więc do tego, który z taką powagą i
uroczystością rzekł nam dopiero: „Tak mówi opinia publiczna!” — „Opinia
publiczna tego wymaga: jest temu przeciwną”. — „Odwołuję się do opinii
publicznej!” — stracą podobno te słowa nieco ze swego uroku i może się
cokolwiek namyślimy, nim na pierwszy frazes spuścimy pokornie głowę, nim
wskutek drugiego zaraz staniemy, a wskutek trzeciego zaraz uniewinnimy
protestującego.
Gdybyśmy bowiem samą tylko zmienność publicznej
opinii i jej sprzeciwianie się samej sobie rozważyli, pomijając nawet cały jej
rodowód, jej drogi, jej skutki i wykazaną dopiero, a właśnie z tych
okoliczności wynikającą, jej omylność, to byśmy już musieli być nader
ostrożnymi w bezwzględnym jej ubóstwianiu. Zasady religii, cnoty, honoru,
zdrowego rozsądku są niezmienne i zawsze zgodne ze sobą, a opinia publiczna o
tychże samych osobach i rzeczach raz tak, raz inaczej wyrokuje. Jakże może iść
ciągle w parze z powyższymi, niezachwianymi zasadami? „Les génerations des opinions (mówi Vauvenargues w swych maksymach) sont conformes à celles des hommes, bonnes et vicieuses tour à tour”. („Warstwy opinii
odpowiadają pokoleniom ludzkim, bywają dobre, bywają i
złe”).
Tu, (i nie dając nam czasu rozwinąć dalej myśli naszej
o powstawaniu i szerzeniu się opinii) przerwą nam przeciwnicy i przytoczą
sławne ono przysłowie Vox populi, vox Dei i zawołają;
że samo już powszechne przyjęcie i uznanie tej prawdy najwymowniej zbija nasze
twierdzenia! Odpowiemy im najspokojniej:
Naprzód, że wobec przytoczonych dopiero, z dziejów i
rozumu czerpanych dowodów nie utrzyma się najdowcipniejsze przysłowie, i że
popełniłby zapewne bluźnierstwo, kto by np. na mocy tego przysłowia twierdził,
że głos ludu żydowskiego wołającego „ukrzyżuj! ukrzyżuj!” był głosem Boskim.
Po wtóre, że dowodząc nieomylności opinii publicznej
przysłowiem, które właśnie orzeka tylko jako filozoficzny pewnik tę samą
nieomylność, popełnia się jeden z najgrubszych błędów przeciw logice, to jest
„kółko w rozumowaniu”, bo to samo dowodzi się przez to samo i rzecz dopiero
dowieść się mająca, przyjmuje się już jako punkt oparcia, jako pewnik.
Po trzecie, na koniec mylnym jest w ogólności
uprzedzenie wielu, jakoby przysłowia były niezachwianą powagą, prawdami
bezwzględnymi i jakoby w nich zawartą była mądrość i filozofia narodu. Prawdę
tę wykazał już bardzo gruntownie jeden z naszych uczonych[1], odsyłając więc
ciekawych czytelników do jego rozpraw, przestaniemy tylko na uwadze: że
przysłowia są tylko twierdzeniami czerpanymi z doświadczenia, dla codziennego,
że się tak wyrazimy, użytku, a nigdy nie mogą zastąpić prawideł czerpanych z
rozumu i wyższych zasad, i największą podobno wartość mają pod względem
historycznym. Bo już, często nie tylko są w sprzeczności ze sobą, (kiedy
przepisy rozumu sprzeciwiać się sobie nie powinny), ale co więcej: nie dają się
zawsze pogodzić z prawidłami moralności, ani ze zdrowym rozsądkiem.
Przytoczone przeciwko nam przysłowie: Vox populi, vox Dei, ma właśnie swego wroga w drugim przysłowiu:
„Co głowa to rozum”; inne, niemniej przeciwne sobie są np. „Nie szukaj dobra w
lichu”; „Nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło”; „I w kiju był kiedyś
rozum”; „Pięścią prawdy nie dowiedziesz”; „Nie daleko padnie jabłko od jabłoni”;
„Z jednego drzewa krzyż i motyka”. A bardzo to moralne są przysłowia: „Gdzie
nie można przeskoczyć tam podleźć trzeba”; „Ręka rękę myje”; „Kto smaruje ten
jedzie” itp. Nie należy do najfałszywszych przysłów owo, takie zbyt często
używane: De mortuis nil nisi
bene, bo w cóż by się obróciła historia? Chyba w panegiryk, w jakieś
rzeszoto, przepuszczające wszystko, co było złe, a podające to tylko, co było
dobre.
Dajmy więc pokój przysłowiom, bo one nic za publiczna
opinią dowieść nie mogą. Że jednak, (jak to powiedział już podobno Cyceron) nie
ma tak niedorzecznej zasady, której by jakiś filozof nie bronił, więc znalazła
i powyższa Vox populi,
vox Dei swego orędownika w osobie głośnego
Franciszka de Lamennais, którego system opiera się na
twierdzeniu, że: wprawdzie rozum pojedynczych ludzi nie wystarcza do poznania
prawdy, lecz że głos powszechny jest nieomylny. Odpowiedziano mu bardzo
gruntownie, że skoro, czemu sam nie przeczy, poznanie w pojedynczych ludziach
tysięcznym podlega błędom i pomyłkom, niepodobna dać więcej wagi i mniemaniu
powszechnemu, które składa się oczywiście ze zdań pojedynczych, omylnych.
Przyjmując albowiem jego hipotezę, trzeba by
koniecznie przypuścić, że nieomylność jest własnością jakiejś liczby, jakiejś
cyfry. Bo kiedy może omylić się jeden, trzech, dziesięciu, tysiąc itd., musi
być jakaś jednostka, którą dodawszy, już tym samym ten cały szereg omylnych,
zamieni się nagle w nieomylność, a że to sprzeciwia się logice, ponieważ samo
zsumowanie pewnych jednostek nie może nigdy zmienić ich wewnętrznej wartości,
więc cały ten system upada.
Przypomina to owe sławne słowa mówcy Mirabeau, kiedy
w zwykłym sobie, gorączkowym uniesieniu, na uczyniony sobie zarzut: „Mais tout le monde
se trompe” („Ależ wszyscy
się w tym mylą”) odrzekł bez najmniejszego namysłu: „Donc
tout le monde a raison” („Więc wszyscy mają słuszność”)! Niech sam
bezstronny czytelnik osądzi, dokąd by taka zasada doprowadziła?
Nie trzeba atoli mieszać z tym owych powszechnych
przeświadczeń ludzkości, które nie w opinii, nie w większości zdań, ale w
ludzkiej naturze, w samej istocie i wymaganiach duszy naszej, źródło swe i
podstawę mają, i we wszystkich narodach, czy cywilizowanych, czy barbarzyńskich
nawet, przez wszystkie wieki, współcześnie, bez żadnej możliwej zmowy ani porozumienia
się, powszechnie i stale się objawiają, jakimi są np. przekonanie o Najwyższej
Istności, o nieśmiertelności duszy, o związku tego świata z drugim, o różnicy
złego i dobrego, cnoty i występku, bo sumienie jest właściwą cechą ludzkiej
natury. Takie przeświadczenia, które często już u dzieci nawet postrzegać się
dają, na które tak słusznie odwołuje się filozofia i sam kościół, nie są
bynajmniej Vox populi,
ale są vox naturae
humanae („głosem ludzkiej natury”), czyli tak
zwanym u filozofów: Sensus naturae communis („zmysłem
powszechnym ludzkości”), który utrzymuje się i przebija wszędzie, nawet mimo
grubej mgły barbarzyństwa i ciemnoty. Bo nawet przesądy i zabobony, jako to:
wiara w czarnoksięstwo, w magię, w astrologię itp., co niektóre wieki cechowała
i dotąd w niektórych plemionach żyje, zdradza przeświadczenie o siłach
nadprzyrodzonych, nadludzkich i o styczności tego świata z drugim.
Bóg dał człowiekowi prawa nieodmienne, zagłębił w
jego sercu sumienie, z największą tylko trudnością przygłuszyć się dające, dał
mu rozum zdolny do rozeznania w pewnym stopniu złego i dobrego, i do kierowania
się w tej ziemskiej pielgrzymce, ale ludzie umieli podać w wątpliwość owe
prawa, stłumić często sumienie, skrzywić przez namiętności rozum i wolę, i
utworzyli sobie różne najbiedniejsze teorie, które potem przez wychowanie w
młodzieży zaszczepić, a przez mowy, pisma, czyny, podstępy, często i gwałty, na
wszystkie strony rozszerzyć usiłowali.
Skrzywienie rozumu, a stąd wynikłe tysiączne przesądy
i uprzedzenia, złe skierowanie woli, a stąd płynące tysiączne, niezgodne z
sumieniem działania, musiały oczywiście być najgłówniejszymi czynnikami w
tworzeniu się opinii, która jest tylko objawem wewnętrznych usposobień i
dążności. Stanowisko Noego pośród powszechnego skażenia pierwotnego światła,
stanowisko Lota pośród ogólnego zepsucia Sodomy, jest poniekąd zwierciadłem
stosunku, w jakim znajdują się pośród ludzkości, mężowie nieskazitelni, na
których polegać można, których opinia jest rzeczywiście ważną, bo zgodną z prawami
boskimi i z rozumem, pośród tylu krzyżujących się zdań, mniemań, odgłosów,
które przecież nazywają się opinią publiczną, to jest najpowszechniejszą.
Gdy złe daleko zajdzie, spuszcza Bóg czasem światło
dla sprowadzenia znów ludzkości na prawą drogę. „Rozmaicie i wieki sposobami
(mówi św. Paweł na wstępie pamiętnego swego listu do żydów) mawiał przedtem Bóg
ojcom przez proroków, na ostatek tych dni mówił do nas przez Syna”. Nie
zbywa nam i dziś na świecących gwiazdach, na mężach nieposzlakowanych, przed
którymi słusznie większość głowę powinna by uchylić, lecz ci niestety
najczęściej prorokują na puszczy, bo przygłusza ich publiczna opinia,
jak to za dni naszych nadaremnie dotąd mówili i pisali dla Hiszpanii Balmès i Donozokorles.
Jakże to więc wspaniały widok, kiedy wielki człowiek,
przejrzawszy zgubne dążności, uzbrojony w środki do ich pokonania i w niezłomną
ku temu wolę, walczy z obałamuconą publiczną opinią i albo ją zupełnie
pokonuje, albo przynajmniej, ile możności, na właściwszą sprowadza drogę. Tak działał
u nas przez całe życie Zbigniew Oleśnicki, Piotr Skarga, Stanisław Konarski,
Andrzej Zamojski, Stanisław Małachowski i inni. Cześć i chwała czasom, kiedy
się to udawało, bo złe nie musiało być powszechnym, nieuleczonym!
Taką bohaterską walkę podnieśli w naszym wieku:
De Maistre, Chateaubriand i Bonald,
z szeroko grasującą już przed pierwszą rewolucją francuską rozpowszechnioną, a
przez tę rewolucję panującą opinię publiczną, przeciw wszystkiemu, co jest
katolickie, a nawet chrześcijańskie, i sprowadzili stanowczy zwrot ku
religijności.
Taką walkę podniósł O’Connell, aby uzyskać dla swej
ojczyzny równouprawnienie od tej Anglii, która, mimo swych przechwalanych
wolnomyślnych zasad, obchodziła się z Irlandią jak z niewolnicą, i złamawszy
wstępnym bojem tak powszechną i przemożną publiczną opinię, wymógł na drodze
legalnej i bez wylewu krwi, prawa dawno się należące.
Powitamy pewnie wszyscy z okrzykiem radości tego, co
skruszy w Zjednoczonych Stanach Ameryki ową haniebną, a tak głęboko na
materialnych interesach zakorzenioną opinię, skazującą czarnych bliźnich na
wieczną niewolę!
Kiedy to u nas o Boże! Obali ktoś nieszczęsną i
niestety! Aż nadto upowszechnioną opinię za pojedynkami, kiedy ta plaga
dzisiejszego społeczeństwa, mająca główną swą podstawę na niedorzecznej opinii,
tępiącej nawet miecz sprawiedliwości, wszędzie na próżno przeciw nim
wymierzony, przestanie plamić czasy, co mają się mimo niej za oświecone?
Czy zaświta kiedyś ów dzień, gdzie opinia publiczna potępi i wstydem obarczy
te, w naszym narodzie najwięcej rozpowszechnione rozwody, które by nie
mogły się utrzymać, gdyby nie osłaniała je tak pobłażliwa i zdrożna publiczna
opinia.
Wszystko prawie, co wielkie czy w świecie moralnym
czy w piśmiennictwie, czy nawet w świecie materialnym, wprowadzono najczęściej
wbrew ówczesnej, publicznej opinii, a nawet czasem po długich z nią starciach.
Dlatego już w pogańskim świecie, najznakomitsi ludzie
niewielką przywiązywali wagę do publicznej opinii, o ile była niezgodną z
wyższymi zasadami. Któż nie umie na pamięć owej pięknej pieśni Horacego:
„Justum et tenacem propositi virum,
Non civium ardor prava jubentium,
Non vultus instantis tyranni
Mente qualit
solida.
Si fractus illabatur orbis,
Impavidum ferient ruinae”
(„Granitowej duszy męża sprawiedliwego i niezłomnego
w swych przedsięwzięciach, nie zachwieją okrzyki tłumu wymagające zdrożności,
nie przerazi twarz groźnego tyrana. Gdyby rozpadał się nawet ruszony ze swych
podwalin świat cały, to by w niestrwożonego ugodziły jego ruiny”).
A Seneka pisał: „Male de te loquuntur homines?
— Sed mali — Moverer, si de me Cato, si Lelius sapiens, si duo Scipiones ista loquerentur: nunc malis displicere
laudari est. — Male de le loquuntur?
— Moverer si judicio hoc facerent: nunc morbo faciunt,
non de me loquuntur sod de se — Male de te loquuntur? — Bene nesciunt loqui, faciunl non quod mereor, sed quod solent” („Źle mówią o tobie
ludzie? Ale źli. Dotknęłoby mnie, gdyby
tak mówił o mnie Katon lub Leliusz, mądry lub oba Scypiony: teraz nie podoba się złym zaletą jest. Źle mówią
o tobie? Poruszyłoby mnie, gdyby się to stało wskutek dojrzałej rozwagi, lecz
oni to czynią w szale, nie mnie tym sposobem wyobrażają ale siebie.
Źle o tobie mówią? Bo dobrze mówić nie umieją, działają nie według tego, na com
zasłużył, ale do czego przywykli”). Pamiętnymi będą też po
wszystkie wieki słowa prezesa parlamentu paryskiego Mateusza Molé, który, gdy mu w zaburzonych czasach Frondy groziła
pewna frakcja śmiercią, za niezłomne wytrwanie przy obowiązkach, powiedział:
„Że daleka jest droga od sztyletu mordercy do piersi prawego człowieka”.
Przypatrzmy się teraz tworzeniu się owej publicznej
opinii. O! Przemyślny jest w tym rozum ludzki! Co namiętność i uprzedzenie, co
osobiste widoki doradzają, to umie nader dowcipnie w życie i w ruch wprowadzić.
Jeden utalentowany, śmiały i zuchwały człowiek może
dać popęd do opinii, a jeżeli zdoła sobie ująć mnóstwo wymową, pismami i jakimś
czynem, odpowiadającym chwilowej potrzebie, jeżeli uderzy w słabą stronę ludzi,
jeżeli załechta ich pożądliwości i poda drogę do zaspokojenia ich, stanie się
nieraz ich bożyszczem. To tłumaczy ową przechodnią wziętość niejednej, głośnej
w dziejach osoby, co jak ognia trysk wzniosła się nagle z ciemności w górę, z
sykiem i trzaskiem, a potem czasem spadła, tym haniebniej, że przez nikogo
nawet nie żałowana. Ciekawy przykład podobnego utworzenia opinii przedstawia
nam ów Wolter, wszystko wyszydzający, wszystkim pomiatający, uosobiona negacja,
który przyszedł w chwili powszechnego, obyczajowego skażenia, kiedy ludzie
zmaterializowani pragnęli uspokojenia w swej zgniliźnie, łaknęli za
przekonaniem, że żadna ich nie czeka kara, że nie ma Sądu na tamtym świecie, a
chcieli oraz uchodzić za mądrych i oświeconych. Któż nie słyszał o owej kuźni publicznej
opinii w Ferney z hasłem „Ecrasons
l’Infame” („Zgniećmy bezecną”), to jest religię
katolicką. Zgłaszali się tam nawet monarchowie z Berlina i Petersburga,
schlebiając Dyktatorowi opinii, aby im użyczył choć jeden listek ze swego
filozoficznego wieńca, dla ozdobienia nim ich koron. Bilecik od Woltera,
pochwała z jego ust, odebrana była dostateczną dla ugruntowania czyjejś
reputacji; on rozdawał patenty na filozoficzność, bo każdy należący do tego
stronnictwa był ipso facto: filozofem. Były więc Panie
filozofki, Obywatele filozofowie, poeci filozoficzni, aktorki
filozoficzne, artyści filozoficzni, wojownicy filozofowie, monarchowie
filozofowie. Ledwie można było znaleźć kogoś: un
peu comme il faut, słowem człowieka dobrego
tonu, co by nie miał się za filozofa, a ta filozofia zależała na
tym, aby drwić z religii, z hierarchii, z historii kościelnej, z całego Nieba i
lekko traktować samego Pana Boga, jeżeli go nawet, przez grzeczność lub
pobłażanie uznawać raczyli, a z resztą robić, co się komu podoba. Mnogie klucze
do sposobów, jakimi się to wojsko filozoficzne rekrutowało i jakie miało
zadanie, podaje nam kilkutomowa korespondencja samego Patriarchy. Gdy np. pisze
dnia 19 stycznia 1757 do d’Alemberta: „Faites un corps,
amentez Vous, et Vous serez
les maitres” („Utwórzcie
jeden zastęp, podnieście gromadnie głosy, a wszystko opanujecie”) lub z 25 maja
1758, „Si Vous étiez tous unis, Vous donneriez des lois. Tous les
Cacouacs devraient composer une meute”
(„Gdybyście byli zgodni miedzy sobą, przepisywalibyście prawa. Wszyscy
szczekacze powinni składać jedną sforę”), lub z 20 kwietnia 1761, „Quc les philosophes
véritables fassent une confrérie, comme les franes
– macons, qu’ils s’assemblent, qu’ils se soutiennent, qu’ils soient fidèles
à la confrérie. Cette académie secrète vaudrait mieux que l’académie d’Athènes et toutes celles de Paris. Mais chacun ne songe qu’ à soi
et oublie le premier des devoirs, qui est d’anéantir l’Infame. Confondez l’Infame le plus, que Vous pourrez”. („Niech prawdziwi filozofowie zawiążą
braterstwo na wzór wolnych mularzy, niech się zbiorą, popierają nawzajem, a
trzymają się wiernie koleżeństwa. Ta tajna akademia więcej byłaby wartą jak
akademia ateńska i wszystkie paryskie. Tymczasem każdy myśli tylko o sobie i
zapomina o najpierwszym z obowiązków, który mu nakazuje zniszczyć Bezecną.
Zawstydzajcie Bezecną najwięcej jak możecie!”). Któż zresztą nie słyszał
o tym upomnieniu, które nieraz w swych listach pasterskich powtarzał: „Calomniez, calomniez, il en restera loujours
quelque chose!”
(„Oczerniajcie, oczerniajcie, bo zawsze coś z tego zostanie!”). A że to
wszystko, co się pisało, lubo nie miało żadnej gruntowności i najmniejszego nie
znosiło krytycznego rozbioru, błyszczało jednak najczęściej dowcipem, a cały
świat lgnął już od czasów Ludwika XIV do francuszczyzny, więc z francuszczyzną
i dowcipami rozeszło się po całej Europie, a bywało tym łapczywiej chwytane i
przyswajane, że dogadzało wszelkim cielesnym wymaganiom i za bardzo małą cenę
dawało reputacją: rozumu, wyższych pojęć, elegancji, słowem filozoficzności!
Nie mało podobnych przykładów przedstawiają nam
dzieje świata, nad którymi trudno obszerniej się rozwodzić.
Nie można przecież pominąć tak słynnej fabryki
opinii, jaką są i były zawsze polityczne kluby i tajne polityczno-religijne
towarzystwa. Co się tam wylęgnie, często pośród wrzawy i swarów, to potem
roznoszą po rynkach i ulicach, po miasteczkach i siołach, czasem szepcząc tylko
do ucha, czasem (jak piękny czas po temu) głośno wołając: „świeże, gorące
hasła, nowe sposoby do wiadomego celu” itp. Te grona tajemnicze skarżą
się zwykle z razu i szeroko rozwodzą po książkach i w pismach, ulotnych nad
brakiem publicznej opinii, nad niezbędna potrzebą utworzenia jej i zaraz podają
główne jej zarysy, a jeżeli kto, broń Boże, objawi jakąś wątpliwość w tej
mierze, to zdrajca! To wróg ojczyzny! To egoista! To płatne narzędzie! Głoszą
wolność mowy i pisma, a gdyby jakiś łatwowierny, biorąc to na serio, odezwał
się za panowania ich opinii, niekoniecznie jej wtórując, bądź ustnie, bądź pisemnie,
zagłuszą go nim skończy, nie dadzą wydrukować, co napisał. Nie ma zaprawdę
ostrzejszej cenzury, jak cenzura ludzi, którzy są za jej zniesieniem! Głównym
ich narzędziem są dzienniki, które rzeczywiście w naszym wieku przywłaszczyły
sobie berło publicznej opinii, wyłączny przywilej kierowania nią. Wiemy, jak
się z tego wywiązywały do niedawna i wywiązują po części dotąd w Niemczech,
Szwajcarii, Francji, Włoszech, Hiszpanii i nikt z lepiej świadomych rzeczy nie
zaprzeczy, że im po największej części należy przypisać te smutne widoki, jakie
przedstawiała obałamucona i nawzajem bałamucąca publiczna opinia w latach 1840,
1847, 1848 i 1849.
Tak zwana opinia publiczna jest najczęściej
płodem jakiegoś czynnego kółka, czysto politycznego czy literackiego,
czy eleganckiego, które usiłuje wmówić we wszystkich, że jego zdania są
zdaniem i przekonaniem ogółu. Wobec tych krzątających się żwawo
agitatorów i gueryllasów, stoi masa złożona po
największej części z ludzi albo obojętnych, czym innym i codziennym swym chlebem
zajętych, albo nieoświeconych, czasem nawet bardzo ograniczonych, albo nie
mających chęci, czasu lub sposobności, zgłębić prawdę w tym lub owym względzie.
Nie zbywa też na ludziach, którym lada to imponuje, u których ten ma zawsze
słuszność, co głośniej mówi, co rzecz dowcipniej przedstawi i do śmiechu
pobudzi, co śmieszności bliźnich w jaskrawszym ukaże świetle, co wykładając
swoje zdanie, umie wmówić w słuchających, że to są i były zawsze własne ich
przekonania, tylko że ich nie wyjawiali, w czym nawet w ten czas niepospolity,
spryt i takt pokazali itp. Nie od wczoraj też są ludzie skłonniejszymi do
złego, jak do dobrego, pochopniejszymi do ganienia, jak do pochwał. Z drugiej
strony, tłum pędzi zawsze za szczęściem i powodzeniem, w dziewięciu przypadkach
na dziesięć można być pewnym, że przyklaśnie zwycięzcy, a odwróci się od
upadającego, od słabszego, owszem jego upadek i niepowodzenie przypisze jedynie
własnej jego nieudolności i głupstwu. Wystarczają mu pozory („jak cię widzą,
tak cię piszą”), a nic zwyczajniejszego, jak posądzenie o hipokryzję, o zdradę,
gdzie ani śladu tychże nie ma. Słusznie uważa La Rochefoucauld w swych
maksymach: „Notre mérite nous
attire l’estime des honnètes gens, et nolre étoile celle
du public” („Nasze zalety zjednywają nam szacunek
ludzi godnych, nasza gwiazda poklask ogółu”). Stąd tak częste, nieraz bardzo
tragiczne, zwroty opinii publicznej, mianowicie w Rzeczachpospolitych, gdzie
nic nie kładzie tamy tworzeniu się i zewnętrznym objawom podobnych opinii, a
ktokolwiek zna dzieje Rzeczypospolitych, greckich, włoskich itp. pamięta, jak
krwawymi głoskami zapisane są na kartach ich historii.
Za pierwszymi dowódcami powtarzają drudzy,
obałamuceni lub z innych osobistych powodów i w najrozliczniejszych widokach,
za panią matką pacierz i występują z frazesami: „Tak mówi opinia publiczna”,
„Odwołuję sic do opinii publicznej” i trwożą słabych i nakazują im milczenie.
Czasem są to tylko, jak owe strzały moździerzowe przy uroczystościach, dla
dodania świetności i wagi jakiemu twierdzeniu, kiedy sam ten, co używa
podobnego zaklęcia, nie przysiągłby czy to jest istotnie publiczną
opinią, a może ma sam to aksjomat, z taką fanfaronadą i zarozumiałością
wygłoszony, od drugiego podobnego; może nawet nie zrozumiawszy dokładnie myśli
pierwszego, a ustroiwszy ją własnymi dodatkami, podaje z lichwą towar, który za
bezcen kupił.
Tymczasem najsmutniejsze stąd wynikają skutki!
Pomijając przytoczone już wyżej zgubne następstwa, pomijając, że da się tu
zastosować często owe upomnienie zacnej Żaby Krasickiego do wyuzdanych
lampartów:
„Przestańcie chłopcy, bo się źle bawicie,
Dla was to jest igraszka, mnie idzie o życie!”
ograniczymy się na dotknięciu moralnego skażenia, które obałamucona i
bałamucąca publiczna opinia, zwykle za sobą pociąga.
A naprzód jest to najczęściej systematycznym
rozszerzaniem fałszu z przemyślnym i wyrachowanym naprzód tłumieniem i
zagłuszaniem prawdy. Jest więc w wieku, gdzie tyle i o postępie rozprawiają,
widocznie ujemnym i wstecznym działaniem, bo każdy fałsz jest nową raną
zadaną społeczeństwu i o tyle cofa lub przynajmniej wstrzymuje rozwijanie się
rzeczywistej oświaty, która polega na zdrowych pojęciach i przekonaniach. Jest postrachem
i terroryzmem dla słabych i mniej oświeconych lub nie mających dość
silnych zasad, aby się temu oprzeć. Bo kiedy zachowanie praw boskich, wytrwanie
w cnocie i pełnienie obowiązków, już samo przez się ma do czynienia z
wewnętrznym lenistwem, z różnymi namiętnościami i wymaga często wyrzeczenia się
własnej woli, przezwyciężenia złych nałogów itp., publiczna opinia mnoży
jeszcze nieraz te zapory i trudności, grożąc śmiesznością, utrata względów i
wziętości u świata, wzgardą itd. Ileż to ludzi złożyło już i składa co dzień na
ołtarzu tej bałwochwalczej opinii swe przekonania, swe sumienie, swą godność,
byle uchronić się od, często najmylniej przewidywanych i zagrożonych
niebezpieczeństwem lub dla pozyskania owej popularności, na której
wychodzi nieraz podobnie, jak ów pies w bajce, rzucający, dla cienia w wodzie
odbitego, rzeczywistość! Wszyscy piorunują na pochlebstwa i łaszenie się możnym,
a czymże proszę różni się od nich ubieganie się za popularnością? Tym chyba, że
tamte kłaniają się w górę, a to kłania się w dół i na około.
Można powiedzieć, że tyrania publicznej opinii jest najwybredniejsza ze
wszystkich, bo im więcej jej się poświęca, tym więcej wymaga, a wyrokuje w
najwyższej instancji, bez dopuszczenia żadnego dalszego odwołania się.
Co stwierdzają dzieje całej ludzkości, to popierają
nawet i dzieje piśmiennictwa. Któż świadomy ich nie wie, jaki szkodliwy wpływ
wywierały długo pewne wyrocznie na rozwój samorodnych pojęć, jak skrępowały
polot myśli i dążności każdemu płomieniowi europejskiemu właściwych? Co tylko
nie wchodziło w ciasne głowy tych akademii, w ważkie szufladki owych biur literackich,
to obarczał ich wyrok znamieniem złego smaku, szaleństwa, głupoty i potężnych
trzeba było geniuszów, aby skruszyć te więzy długim fałszywym kierunkiem i najmylniejszymi wyobrażeniami o rzeczach sztuki narzucone.
Dość przypomnieć walkę, jaką stoczył z warszawskimi recenzentami mistrz
niedawno zmarły.
Powiedzieliśmy wyżej, jak wysoką wagę przywiązujemy
do zdania ludzi cnotliwych, i że tacy czasem istotnie przemogli, i opinię za
sobą pociągnęli. Oby panowała zawsze taka publiczna opinia! Lecz niestety! Opinia
publiczna w siedmiu wypadkach na dziesięć nie ściga tego złego, co na chłostę
zasługuje, nie wynosi tego dobrego, które zasługuje na zachętę, poparcie i
rozpowszechnienie, lecz przeciwnie, obarcza śmiesznością różne uczciwe
dążności, zachowanie się religijne, obyczajowe, obowiązkowe, a wysławia i
stawia na ołtarzu najwięcej rażące zdrożności lub przynajmniej bierze je pod
swoją tarcze, broni, wymawia i tym sposobem dłuższe im zapewnia trwanie. Nie
należy bowiem zapominać, że są rzeczy, które prawodawstwo najoględniejsza i
najbaczniejsza policja wykorzenić i wykryć nie zdoła, a które by jedynie dobrze
skierowane, prawdziwie chrześcijańska i oświecona publiczna opinia zwalczyć
mogła. Lecz opinia, zamiast być cywilizującą, staje się najczęściej rozstrajającą.
Mimo tego, ma dziwną pretensję i zarozumiałość, i
mniema, że zdoła poskromić wszelkie występki. O dziwna Nemczys!
Kiedy prawa opinia jest niewątpliwie wielce skuteczna do powściągnięcia od
zdrożności i wstrzymania czasem ludzi, nad brzegiem przepaści wiszących, kiedy
widziano nieraz przykłady podobnych, od niej sprawionych owoców: zwykła,
tuzinkowa, przewrotna publiczna opinia, jak ten kłamca, który choć i prawdę
kiedy powie, wiary przecież nie znajduje, w dobrych swych nawet zamysłach nie
odnosi pożądanych skutków! Zapamiętali adoratorowie tej tyrańskiej piękności,
występują bowiem nieraz z wielce budującą i moralizującą postawą i mową, i
twierdzą, że w wypadkach, kiedy ktoś pełza ścieżkami podłości, stanie się
apostatą od prawych zasad, a zakrywa go i ochrania właśnie ten mur, przez który
przeskoczył bez namysłu, dla zerwania słodkich owoców za nim będących, oni
go tylko do zastanowienia przywieść i na drogę obowiązku i honoru nazad sprowadzić mogą.
Lecz ten nieszczęśliwy grzesznik zasłoni się właśnie tym,
że kiedy najgodniejsi ludzie mało ich cenią i nie bardzo oglądają się na
ich opinię, i on żadnego do tego nie widzi powodu. Tu właśnie wpada mi
na myśl ciekawe twierdzenie autorki, która niezbyt dawno, imieniem swym i
pismami całą napełniła Europę. Pani Slaël-Holstein
mówi w bardzo czytanej wówczas „Delfinie”: „Un homme doit braver
l’opinion publique, une femme s’y
soumettre!” („Mężczyzna powinien gardzić opinią
publiczną, kobieta ma się jej poddać”). Nie podobna zgodzić się z tym, bo
naprzód, co się tyczy kobiet, nie ma żadnej rozsądnej przyczyny, dla której by
one nie kierowały się w rzeczach moralnych tymi samymi prawidłami, co i
mężczyźni, co więc dla tych jest dobre lub naganne, jest nim i dla tamtych. A
co się tyczy opinii: to są wprawdzie, (jakieśmy
widzieli) zdrożne, ale są i nieposzlakowane. Chodzi więc przede
wszystkim o ich charakter, o źródła, z jakich powstały, o ich dążności i hasła.
Kamieniem probierczym zdrowych opinii jest zaś, jakieśmy
to już nieraz powiedzieli, ich zgodność z prawem bożym i z rozumem. Co innego
jest być niewolnikiem każdej publicznej opinii i nie dać się od niej
obałamucić, a co innego gardzić wszelką opinią i działać jej na przekorę,
chyba dla samej oryginalności i próżnej jakiejś sławy, co nie zgadzałaby się
oczywiście nieraz z sumieniem, bo byśmy gardzili także opinią i dobrą reputacją
u ludzi cnotliwych, która powinna być każdemu droga, ponieważ winien ją sam
sobie każdy zacny człowiek, dla utrzymania swej godności i dla lepszego nawet
wypełnienia swych obowiązków, i łacniejszego sprawienia dobra, które zamierza i
wykonać może. Dlatego i Zbawiciel pytał raz uczniów (Mateusz, r. 16, w. 13),
kim powiadają być ludzie Syna Człowieczego? I mędrzec pański w starym już
zakonie mówi: „Lepsze jest imię dobre niż wielkie bogactwo” (Przypow., r. 22, w. 1).
Upór i zaciętość we własnym zdaniu i widzi mi się w
obce rozsądnych i gruntownych przedstawień, a często nawet w obce samej już
powagi ludzi starszych, doświadczeńszych i znanych ze
swych cnót i zasług, jest cechą głupoty.
Gdy zaś te uwagi uzupełniają, jak sadzę, myśl moją o
publicznej opinii, zakończę na nich tę pogadankę, aby mnie opinia publiczna,
nawet rozsądna, nie obwinia najsłuszniej o wielomowność.
[1]
O stosunku przysłów i przypowieści do filozofii,
przez Jana Szlachtowskiego w Bibliotece Naukowej Zakł. Im. Ossolińskich 1843, Tom VII, str. 93-110.