Lwów 1880
Mowa miana dnia 1 października 1879 r. w auli Uniwersytetu
Lwowskiego przy otwarciu roku akademickiego 1879/80 przez dr Gustawa
Roszkowskiego, profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu we Lwowie.
Dawno już, bo lat z górą dwa tysiące, w starożytnym Efezie żył mędrzec
Heraklit, który nauczał, że wszystko, co jest na świecie, w nieustannym
znajduje się ruchu – ciągłym ulega przemianom i że ten ruch jest właśnie
przyczyną życia i w ogóle byt wszelki wydaje. Nauka Heraklita w zwykłej kolei
czasu upadła – na miejsce jego teorii metafizycznego bytu nowe i bardzo różne
powstały doktryny; ale myśl jego zasadnicza o ciągłym ruchu w świecie materii i
ducha okazała się być niezachwianą prawdą i do dziś dnia żaden myślący człowiek
zaprzeczyć jej nie może. W jakąkolwiek zapuścimy się dziedzinę bytu, spotykamy
ruch nieustanny, a w sferze ducha widzimy olbrzymią walkę pojęć i idei, których
ścieranie się stanowi tło dziejowego postępu kultury ludzkości. W każdym
okresie historycznego jej rozwoju spotykamy szereg panujących idei, które tę
samą odbywają walkę o byt co i jestestwa w przyrodzie. Jedno zaprzeczają
drugim, wykazują ich niedostatki i wady, natomiast uwydatnić się starają
bogactwo własnej treści i w miarę swej potęgi i energii swych wyznawców
dochodzą do panowania w królestwie myśli i wiedzy, trwającego dotąd, dokąd nie
zjawią się nowe idee, bardziej żywotne, bardziej zadość czyniące współczesnym
wymaganiom cywilizacyjnym, a nade wszystko bardziej opromienione światłem
wiekuistej prawdy. Przez taką walkę pojęć i przekonań, ludzkość zdąża
nieustannie do idealnej świątyni prawdziwej mądrości, duch jej mężnieje i
wzmaga się jego potęga. Tylko narody ciemne i na niskim szczeblu cywilizacji
stojące walk takich nie doświadczają. Życie ich płynie w spokoju, ale i nie
przynosi im postępu. Im ta walka cywilizacyjna jest żywsza, tym też prędsze i
silniejsze tętno ich życia narodowego.
Zmiana i ścieranie się pojęć mało w której z
dziedzin duchowego bytu są tak widoczne, jak w sferze społecznych, politycznych
i dyplomatycznych stosunków świata. Dawniej ludzie dzielili się na wolnych i
niewolnych. Jedni mieli same przywileje i prawa: radzili na forum o sprawach
publicznych, zasiadali w senacie, zdobili dumnie swe czoła i piersi oznakami
najwyższych w kraju dostojeństw, inni współcześnie dźwigali całe brzemię
społecznych obowiązków. Wprzężeni w jarzma jak bydlęta, poruszali naprzód koła
rydwanu tryumfatorów, w krwawym znoju znosili łomy kamieni na budowle, ogromem
i zbytkownym przeznaczeniem zdumiewające utylitarne nasze stulecie, złamani
wiekiem i pracą konali wpleceni w koła lub do ramion krzyża przykuci, albo
wreszcie dla igraszki zdenerwowanych rozpustą, wycieńczonych orgiami panów,
śmiertelne staczali walki w arenie cyrków. Dziś wszyscy są wolni; nie ma
uprzywilejowanych z urodzenia, drzwi do dostojeństw przez talent i prace
otwarte dla wszystkich, niewolnictwo należy do historii.
Pomińmy inne przeobrażenia pojęć, dokonane w sferze
społecznego bytu, przejdźmy w dziedzinę polityczną. Dawniej na czele państwa
stojąca władza była przeważnie monarchiczna, dziedziczna i absolutna. Jeden
człowiek stanowił o losie milionów, i to stanowił sam jeden, według własnej
wyłącznie woli. Byli tacy, których on wzywał do rady, ale ostateczna decyzja
zależała wyłącznie od niego. Władzę swą przelewał na syna i dość było jednego
pociągnięcia pióra samowładcy, aby na rąk tysiące włożono kajdany. Dziś
niestety nie wszędzie, ale w wielu państwach, z takiego stanu rzeczy nic prawie
nie zostało. Na czele państwa stoi albo monarcha, albo mąż zaufania, wybrany
przez naród, władza obu ma z góry przez zasadnicze ustawy państwa czyli
konstytucje zakreślone granice, tak, iż oni rządzą krajem, ale nie panują.
Prawa stanowią ludzie z łona narodu wybrani i te same prawa ochronny stanowią
puklerz nad życiem, wolnością i mieniem każdego bez wyjątku z obywateli.
Przejdźmy z kolei do zewnętrznych stosunków państw
czyli dyplomacji.
Był czas, kiedy narody i państwa nie znały się
prawie wcale; zetknięcia ich dokonywały się niemal zawsze na polu walki z
orężem w ręku; zasadą ościennych stosunków państwa była znana (aczkolwiek nie
na chlubę ówczesnej cywilizacji) zasada: adversus
hostem aeterna auctoritas esto, cudzoziemiec znaczył to samo co wróg państwa i
nieprzyjaciel kraju. Dziś granice państwa pod wieloma względami dawne utrącają
znaczenie. Narody ucywilizowane uważają się za jedną wielką rodzinę ludów,
państwa za cząstki wielkiego związku, który je ogarnia, ażeby złączonymi ich
siłami, zespoloną pracą wielu narodów, najwyższe cywilizacyjne zadania
ludzkości osiągnąć się dały. Państwo, dziś jak i dawniej, uważa się za
najpełniejszą formę uspołecznienia, gdyż ponad państwem nie ma nowego
uniwersalnego państwa, ale dawne zatomizowanie, że tak powiem, państw ustało;
wyszły już one z dzikiego odosobnienia, poczuły właściwe cywilizacyjne swe
znaczenie, idea najwyższych zadań, które pracą pojedynczego państwa
urzeczywistnić się nie dadzą, doszła do jasnej świadomości w ludzkości, i oto
widzimy zjednoczenie narodów około wspólnego ogniska cywilizacyjnej pracy.
Któż zaprzeczy, że te wielkie fakty, któreśmy
wspomnieli (nie mówiąc już o innych), zniesienie mianowicie niewolnictwa,
udział ludu w rządzie i na zbrataniu się ludów oparty związek międzynarodowy
państw stanowią postęp w historycznym rozwoju ludzkości; ale ten postęp dokonywał
się powoli i kosztem wielu bardzo ofiar. Wieleż to krwi przelano, zanim idea
wolności człowieka, prawa ludów i braterstwo narodów, zdołały zapanować nad
chęcią zmonopolizowania przywilejów rodowych, nad absolutyzmem władzy i dziką
wyłącznością państw. Dziś jednak dzięki postępowi, stosunki państw nie są w
zasadzie dziełem przypadku lub kaprysu władzy państwowej, ale uregulowane są
przez normy, które porządkując wzajemne państw odniesienia, podobnie jak prawo
prywatne grupuje stosunki jednostek w państwie, stanowią tzw. prawo
międzynarodowe. Stanowisko już to obywateli, już wreszcie zwierzchników jednego
państwa w granicach drugiego, poszanowanie przez obce państwa własności
prywatnej i zawartych umów, nietykalność i prawa posłów dyplomatycznych i konsulów,
swoboda międzynarodowego handlu i żeglugi po oceanach, prawa państw neutralnych
a nawet dozwolone sposoby prowadzenia wojny, to wszystko dziś szczegółowo
określają przepisy prawa narodów. Czy to prawo jest prawem w ścisłym znaczeniu,
czy tylko ma charakter prekaryjny i jest niczym
więcej jak obyczajem, biorącym początek w traktatach oraz w zwyczajach
uświęcanych powagą stosowania i szanowania go przez ciąg wielu wieków, czy w
końcu uważać go należy za prawo, ale nie w jego najpełniejszej formie, która
przez czas uzupełnioną i udoskonaloną zostanie, na wzór dzisiejszego prawa
prywatnego, publicznego i karnego, tj. że i dla prawa narodów, z czasem
pozyskaną będzie władza prawodawcza, wykonawcza i sądowa, oto w tej chwili
mniejsza; tych pytań z tego miejsca rozbierać niepodobna: dla nas wystarcza ten
fakt niezbity, że po usilnej pracy wielu pokoleń, przez ciąg z górą 20 wieków,
ludzkość dziś rozpada się na państwa, które poczuwają się do obowiązku łączenia
się i wspierania wzajemną pracą, że to połączenie dokonuje się za pośrednictwem
prawa, zwanego prawem narodów. Nas w tej chwili zajmuje inne pytanie: jaka
nadać formę międzynarodowemu związkowi państw? Czyli innymi słowy: jaki przyjąć
należy układ państw, ażeby mieć rękojmię za jego pomocą najpełniejszego rozwoju
i poszanowania (czyli wykonalności) prawa międzynarodowego.
Każdy wiek ma swoje pytania, będące wyrazem
najżywotniejszych jego potrzeb, nad rozwiązaniem których pracuje jego
inteligencja. W wiekach średnich zajmowano się kwestią stosunku władzy papieża
i cesarza, w XVI wieku toczyła się walka religijna, następnie na porządku
dziennym była kwestia polityczna, kwestia organizacji państwa, z kolei uwaga
świata zwróconą była na kwestię socjalną, tj. pytanie o stosunku kapitału i
pracy, o środkach przeciwko ubóstwu i o sposobach podźwignięcia całych milionów
rąk ciężko pracujących z nędzy i nieszczęść społecznych. Dziś, choć w tych
wszystkich pytaniach nie wyrzeczono ostatniego słowa, należą już one jednak
więcej do historii. Kwestia świeckiej władzy papieża rozstrzygnęła się samą
naturalną koleją wypadków politycznych; zasada tolerancji, przyjęta we
wszystkich cywilizowanych krajach świata, uczyniła kwestię religijną w zasadzie
zbyteczną; w kwestii socjalnej – chociaż ubóstwo i nędza nie znikły z powierzchni
świata, ale okazało się po gruntownym zbadaniu faktycznych stosunków, że przy
uczciwym i rządnym życiu klas pracujących, mogą one znaleźć zarobek zdolny
zaspokoić istotne potrzeby ich życia, bez radykalnych przekształceń
dzisiejszego ustroju społecznego i bez uciekania się do warsztatów narodowych,
falansterów i komunistycznych kolonii. W tych wszystkich pytaniach, jak
powiedziałem, nie wyrzeczono jeszcze ostatniego słowa, wiele w nich niezawodnie
zostaje do zrobienia, do zupełnego ich załatwienia – ale przez częściowe ich
rozwiązanie straciły już one swoją żywotność, przestały być pytaniami chwili.
Dziś tedy, skoro na razie ucichły spory religijne, polityczne i socjalne,
wychodzi na jaw kwestia dyplomatyczna: organizacji międzynarodowego związku państw.
Zagraniczne stosunki państw rządzone są prawem
narodów, ale cokolwiek byśmy powiedzieć chcieli naprzód o jego istocie, a
następnie o jego użyteczności i przyszłości, zaprzeczyć się nie da, że dziś ma
ono nie dość określony charakter i że brak mu tych gwarancji, którymi otoczoną
być musi wszelka zasada prawna, jeśli ma istnieć rękojmia należytego jej
poszanowania. W prawie narodów są więc ważne luki, które co prędzej uzupełnić
jest istotną potrzebą dzisiejszej chwili. Życie ludzkości upływa dziś gorączkowo.
Olbrzymia mrówcza praca narodów zwiększa się z każdym rokiem, granice państw
pojedynczych ścieśnić nie mogą naturalnego prądu działania, które na coraz
szerszą wydobyć się pragnie dziedzinę, aby świat cały ogarnąć. Międzynarodowe
zatem stosunki, których użyteczności parę wieków wstecz nie przeczuwano prawie,
dziś coraz większą zyskują ważność praktyczną; urządzić je więc należycie, tak
ażeby stało się zadość zarówno wymaganiom cywilizacyjnych potrzeb człowieka,
jak i naturalnego ustroju państwa, jest jednym z najważniejszych zadań
współczesnej chwili.
Po kwestii więc religijnej, politycznej i
socjalnej, mamy dziś kwestię międzynarodową czyli dyplomatyczną. Duch czasu i
natura współczesnych stosunków wprowadza ją na scenę świata, a im silniejsze są
pobudki, które ją wywołały, tym żywsze musi być nią zajęcie. Pobudki zaś jej
powstania są pierwszorzędnej ważności. Budżety państw obciążają miliony
zużywano corocznie na utrzymywanie olbrzymich armii. We wzajemnych stosunkach
państw panuje nieufność i niewiara; traktaty zawierane w obronie
najważniejszych interesów ludu i najświętszych praw narodowych, nie mają ani
określonego czasu trwania, ani należytej sankcji wykonawczej; wojny są często i
bardzo krwawe, ludzie się silą na wynalazki dział potwornych, w mgnieniu oka
szerzących śmierć lub kalectwo w masach niezliczonych. I dawniej bywały wielkie
i liczne klęski z tych samych powodów, ale gdy państwo było wszystkim, zginąć
dla państwa było najwyższą cnotą, największym heroizmem. Dziś zmieniły się
pojęcia. Obowiązki względem ojczyzny, oparte na głęboko pojętym patriotyzmie,
uważają się za święte, i żaden uczciwy człowiek wyłamać się z nich nie może,
ale państwo nic absorbuje życia człowieka. I prawa jednostki są niemniej
święte, i ona ma świadomość wysokich swych przeznaczeń, dla których realizacji
pragnie poświęcić równie jak dla sprawy publicznej pracę swego życia, a to
staje się niemal nie do wykonania lub co najmniej utrudnia się o wiele, gdy
cały prawie naród trzyma się pod bronią w obawie wojny, i życie lud spędza
niemal wyłącznie w koszarach. Nic więc dziwnego, że komu sprawa cywilizacji
świata nie jest obojętna, kto ma serce dla klęsk publicznych i nieszczęść
wynikłych z bezustannych wojen, faktycznych lub grożących, dlatego kwestia
dyplomatyczna musi być wielkiej bardzo wagi, ten musi myśleć nad takim
porządkiem świata, ażeby państwa nie były wiecznymi wrogami sąsiadów, lecz żeby
żyjąc w pokoju i zgodzie urzeczywistniły myśl piękną, iż narody wielką stanowią
rodzinę ludów, mającą tylko wspólne cywilizacyjne zadania, dla których należy w
pasmo życia niby w wieniec olbrzymi wpleść kwiaty inteligencji i artyzmu,
wypielęgnowane pod balsamicznym tchnieniem miłości, zgody, pokoju i co bardzo
ważna, poczucia solidarności interesów.
Kwestia międzynarodowa, czyli dyplomatyczna, jest
nie tylko na czasie, ale co więcej przygotowany ma grunt dla siebie. Ma ona za
zadanie połączyć ludy cywilizowanego świata w prawdziwy związek międzynarodowy
i nadać mu odpowiednią jego istocie i celowi organizację, z kolei za jego pomocą
posiać ziarna europejskiej kultury na dziewiczą glebę ludów dziś dzikich,
oświecić je i włączyć do niego tak, aby on ziemię całą ogarniał. Ta uniwersalna
dążność polityczna wspiera się na uniwersalnych dążnościach naszego wieku,
objawiających się we wszelkich dziedzinach cywilizacyjnej pracy. Nauka i
sztuka, przemysł i handel współczesny noszą niezaprzeczenie to znamię
uniwersalizmu na sobie w obecnej epoce. Nićmi drutów telegraficznych połączone
są z sobą nie tylko kraje stałego lądu, ale i oddzielne części świata, związane
niemniej przez żeglugę po oceanach; koleje zniosły niemal odległości północy i
południa, wschodu i zachodu; produkty i dzieła, czy to pracy czy inteligencji,
obiegają najdalsze zakątki świata, a periodycznie powtarzające się wystawy powszechne
zbliżają ludy różnych ras i plemion na polu wspólnej pracy i ręki i ducha.
Kościół Chrystusa ma świat cały połączyć; w religijnych więc, artystycznych,
intelektualnych i w ogóle cywilizacyjnych dążnościach naszego wieku, wielka
kwestia międzynarodowa właściwe dla siebie znajduje podstawy.
*
Różne są plany zorganizowania międzynarodowego związku państw. Jedne,
nie zmieniając w niczym dzisiejszego ustroju państw, pragną je połączyć tak,
ażeby zakwitł pokój, i siły, które dziś marnie giną na wojnach szerzących
zniszczenie, aby zwrócono do pracy, będącej źródłem dobrobytu i szczęścia
narodów. Inne, bardziej radykalne, idą dalej i obmyślają projekty wytworzenia
pewnych szczególnych i specjalnych instytucji, dających rękojmię utrzymania
trwale międzynarodowego związku i realizacji w nim prawa narodów.
Na czele pierwszego z tych planów, stoi projekt
równowagi politycznej[1].
Nie wymaga ona, ażeby państwa miały jeden obszar terytorium, jednaką ludność i
jedną siłę militarną, ażeby państwa na zawsze pozostały takimi jak są, ażeby,
gdy jedno z nich powiększy swe terytorium i inne starały się powiększyć swoje –
ale raczej równowaga polityczna ma wyrażać tę myśl, ażeby państwa zgodnie obok
siebie istniały, aby nie przedsiębrały nic, co zagraża bezpieczeństwu i
wolności państw innych. Byt państw pojedynczych wynika z istoty narodowego
związku, państwo właśnie indywidualność narodów wyraża. Różna zaś ich potęga
jest wynikiem różnej zdolności zużytkowania skarbów natury złożonych w łonie
terytorium i rozwijania przyrodzonych sił i zdolności ludu. Chcieć bezwzględnej
równości i potęgi państw, jest to to samo, co chcieć matematyczną równość
majątków prywatnych ustalić. Naturalny rozwój państw podobnie jak wzrost
fizyczny i duchowe dojrzewanie jednostki nie dadzą się stłumić przez
zaprowadzenie jakich bądź urządzeń, równowaga więc polityczna granic
naturalnemu rozwojowi państwa wskazywać nie może, ale gdy pewne państwo
rozszerza swą potęgę w sposób zagrażający istnieniu państw pojedynczych, jak
tego widzieliśmy przykłady na dążeniach politycznych Karola V, Filipa II,
Ludwika XIV lub Napoleona I, gdy wreszcie pewno państwo pragnie na morzu
wyłącznie pochwycić panowanie, jak Anglia[2],
w takim razie, twierdzą zwolennicy tego systemu, uważa się równowaga polityczna
za zachwianą, gdyż pojedyncze narody niepewne są nie tylko swego politycznego
znaczenia, ale i samej nawet egzystencji.
Jeżeli równowaga polityczna ma wyrażać ideę obrony
istnienia państw, mających naturalną w narodowości podstawę, to jest ona
doktryną słuszną, ale w praktyce nie daje żadnej rękojmi osiągnięcia
zamierzonego celu. Co właściwie wolno jest państwu uczynić, ażeby nie
przekroczyć granic wskazanych przez ideę równowagi, a w przeciwnym razie, jakie
będą środki wstrzymania jego działań grożących istnieniu państw innych, i czy w
ogóle przez jej strzeżenie naturalny rozwój potęgi państwa nieszkodliwy dla
nikogo, zbawienny dla kraju, wstrzymanym nie zostanie – to jest pytanie, na
które ten system żadnej nie daję odpowiedzi.
Liga święta zawiązana przez Rosję, Prusy i Austrię
w Paryżu 26 września 1815 roku, opierająca związek tych mocarstw i jego cele na
wymaganiach chrystianizmu, jako przeważnie (niemal wyłącznie) oparta na
religii, niezdająca więc sobie sprawy zarówno z różnicy religii od prawa, jak i
z wymagań czysto społecznego związku, który nie daje się jedynie na religijnych
oprzeć podstawach, nie może być uważaną za zasadę międzynarodowej organizacji,
tym bardziej, iż z zasady dostępu do niej nie mają niechrześcijańskie państwa,
a tym samym zniszczony jest kardynalny charakter prawa narodów – bezwzględna
uniwersalność.
Niedostateczność ligi spostrzeżono znać niebawem,
gdyż w trzy lata po jej zawiązaniu, na kongresie akwizgrańskim w r. 1818, pięć
wielkich mocarstw europejskich, mianowicie Francja, Anglia, Rosja, Prusy i
Austria uznały się pod imieniem Pentarchii za związek, mający na celu
urządzanie spraw Europy. Państwa te, mające razem 2/3 terytorium Europy i 3/4
całkowitej jej ludności, miały zarazem największą potęgę militarną. Ale i ten
związek nie miał żadnych widoków trwałości. Małe państwa się wznoszą, wielkie
upadają, tak było zawsze. Nie można więc losów politycznych świata składać
jedynie w ręce pewnych tylko mocarstw, bo z ich upadkiem głos ich żadnego może
nie mieć znaczenia. Potężna niegdyś Hiszpania lub Szwecja dziś nie może się
liczyć do państw wielkich. Z drugiej strony małe państwa wznieść się mogą
wysoko w potędze, jak Włochy, i dziś nie byłoby podobna pominąć ich w radzie międzynarodowego
związku. Dalej bez względu na potęgę każde państwo ma prawo, należąc do związku
narodów, mieć w nim swój głos. Wyłączne złożenie rządów świata w ręce mocarstw
wielkich może mieć ten skutek, iż w obawie, aby nie przyszło im podzielać
władzy z innymi nowymi państwami, tamowałyby ich rozwój naturalny. W założeniu
wreszcie tego związku istniały szkodliwe dla wolności ludów zasady. Powiedziane
tam było, że jeżeli działalność lub w ogóle stan wewnętrzny państwa zagraża w
czymkolwiek pokojowi Europy, albo wreszcie lud nie stoi na poziomie
europejskiej cywilizacji, w takim razie związek państw wielkich ma prawo w
interesie porządku publicznego wmieszać się w sprawy państwa. Jakież to pole do
nadużyć! Wiele to razy pod pozorem dbałości o pokój Europy, wstrzymaną byłaby
organiczna praca narodu, obrachowana na prawidłowy nikomu niezagrażający jego
postęp. System ten zatem nie tylko długo trwać nigdy by nie mógł, ale mógłby
łatwo do najsmutniejszych doprowadzić następstw w praktyce[3]. Zasadą jego jest potęga i siła fizyczna
a nie cywilizacyjne pierwiastki. Naturalnym więc celem pracy każdego państwa,
która mogłaby go doprowadzić do udziału w radzie międzynarodowej, jest wzmóc
swą materialną potęgę – stąd militaryzm, zbrojenie całego narodu, życie w
koszarach i ubóstwienie złota, jako źródła materialnego bogactwa. Ponieważ
wreszcie potęgę państw wielkich osłabić by mogło nie tylko spotężnienie państw
małych, lecz nadto i spotęgowanie ich sił indywidualnych przez federację,
przeto system ten nie tylko musi apoteozować militaryzm nowoczesny, ale nadto i
wstrzymywać naturalną dążność państw drugorzędnych do asocjacji.
Dziś system ten nieoparty na żadnych moralnych i
cywilizacyjnych czynnikach, utrzymywany jedynie fizyczną wielkich mocarstw
potęgą, runął pod własnym ciężarem, z chwilą powstania państw nowych i
rozbudzenia się ufności nie tylko w siłę bagnetów ale i w moralną potęgę idei
reprezentowanych przez dziejowy rozwój pewnego narodu. Wojna krymska, austro-niemiecka, francusko-pruska i ostatnia turecka,
obaliły do szczętu solidarność i jedność pentarchii europejskiej, gdyż te
właśnie mocarstwa, które wspólnymi siłami miały bronić pokoju Europy, same na,
siebie dobyły oręża.
Myśl naszego wieszcza Adama, aby sejm polskiej
emigracji w Paryżu ukonstytuował się jako koncylium europejskie, orzekające
zasady braterstwa i wolności ludów i ogłosił światu: że jak Chrystus śmiercią
swoją położył koniec krwawym ofiarom, tak Polska położy koniec wojnom, ofiarom
narodów: uważać należy nie za pozytywny plan politycznego, ustroju świata, ale
za głos idealnego polotu najzacniejszego uczucia, ogrzanego pragnieniem pokoju
świata i wolności ludów, za wyraz najgłębszej wiary w misję dziejową narodów i
święte nietykalne ich prawa.
Prócz tych systemów były inne, które organizację
międzynarodowego związku opierały na wytworzeniu specjalnych instytucji,
mających za zadanie dostarczyć dla prawa narodów te same rękojmie, które prawu
prywatnemu w granicach jednego państwa gwarantują jego wykonalność. Wspólnym
celem tych wszystkich projektów, jest zapewnić prawu narodów źródło, z którego
by bezustannie na wzór prawa prywatnego, karnego itd. w miarę potrzeb i zmiany
stosunków nowe płynąć mogły jego zasady, a nadto wytworzyć instytucje, które by
czuwały nad jego wykonalnością. Zamiarem tedy twórców projektów, o których za
chwilę mówić będziemy, jest wytworzyć pewien prawny porządek w związku
międzynarodowym, ażeby działalność państw pojedynczych ściśle stosowała się do
litery prawa narodów i ażeby wyniknąć mogące ich spory rozstrzygane były za
pomocą pewnej magistratury sądowej.
Widzimy z tego, iż to są systemy bardziej radykalne
od poprzednich, że one mają na względzie wielką ideę trwałego uporządkowania
stosunków międzynarodowych za pomocą pewnego rodzaju państwowej organizacji,
stojącej po nad pojedynczymi państwami, ażeby w wielkiej rodzinie ludów
zapewnić panowanie prawa a nie oręża; ostatecznym więc celem tych wszystkich
planów jest wieczny pokój – i dlatego dążą one do zupełnego przekształcenia
istniejących stosunków politycznych, naprzód Europy a następnie i świata
całego.
Systemów tych jest wiele odcieni.
Jedni, chcąc zapewnić środek załatwiania sporów
państwowych bez walki i krwi rozlewu, proponują ażeby przy każdym zawieranym
traktacie oznaczać sąd polubowny do rozstrzygania wyniknąć mogących
nieporozumień, inni idą dalej, i żądają ustanowienia międzynarodowego
trybunału, na którego rozkazy byłyby oddane armie wszystkich państw należących
do związku. Pierwszy z tych planów bezwarunkowo jest możliwy i w założeniu
dobry[4], chociaż nie daje rękojmi, ażeby za jego
pomocą wojna zupełnie usunięta być mogła. Dopokąd w duszy i sercu człowieka
tkwią namiętne uczucia nienawiści, dumy, chęć upokorzenia rywali, pragnienie
zemsty, chciwość większej potęgi itp., słowem, dopokąd ludzie będą ludźmi,
dokąd mieć będą też same co dziś słabości, nie można wątpić, iż zawsze znajdzie
się powód, ażeby się spod najrozumniejszej rady polubownej wyłamać i spróbować
szczęścia oręża.
Drugi plan, o ile ma na celu ustanowienie stałej
magistratury polubownej, o tyle od poprzedniego stoi wyżej, że trwałą wytwarza
instytucję, ale o ile pragnie nadać jej orzeczeniom charakter wyroków sądowych,
opatrzonych zwykłą klauzulą egzekucyjną, do spełniania której użyto być mają
armie dziś egzystujące, należy przypuszczać, że doprowadziłby do wręcz
przeciwnego rezultatu, tj. zwiększyłby ilość wojen. Ze zwykłej cywilnej
praktyki wiadomo, że strony powaśnione daleko chętniej poddają się wyrzeczeniom
polubownego niżeli zwykłego sądu, który przemawia nie do ich sumienia, ale w
imię państwowego obowiązku. Sąd, którego się domaga pierwszy z tych planów,
jest istną świątynią pokoju, sam jego widok łagodzi namiętne porywy i obudzą cześć
dla jego apostolstwa zgody i harmonii; sąd zaś wyrokujący pod osłoną bagnetów
wzmaga tylko zawziętość i obudzą chęć, ażeby gwałt gwałtem, oręż odeprzeć
orężem.
Myśl powszechnego rozbrojenia, o której tyle w
ostatnich zwłaszcza czasach pisano, o ile przyszłość przewidywać wolno, nigdy
zapewne ze sfery marzeń w dziedzinę rzeczywistości nie przejdzie. Państwa
pozostałyby się bez żadnej rękojmi utrzymania porządku wewnątrz swych granic, i
bez sposobu zabezpieczenia się zewnątrz. Gdyby w końcu to było możliwe, to
tylko jednocześnie państw wszystkich, a w jakiż sposób dokonać kontrolę, iż
wszystkie państwa faktycznego dokonały rozbrojenia, a nadto w jaki sposób
zmusić mocarstwo, które podstępnie ukryło militarną swoją potęgę, ażeby
zechciało się poddać ogólnej międzynarodowej uchwale. W końcu, dziś świat cały
nie jest uczestnikiem międzynarodowego związku. Gdyby nawet (co jest
niemożliwe) rozbrojenie dało się dokonać w Europie, jaką mielibyśmy zasłonę w
takim razie przed gwałtownym napadom np. hord dzikich, zamieszkujących Azję,
których nie wstrzyma sama zasada międzynarodowej moralności?
Więcej nierównie ma widoków powodzenia plan
częściowej redukcji wojsk stałych. Dzisiejsze olbrzymie armie, utrzymywane
kosztem obywateli, strasznym niezawodnie są dla kraju ciężarem i pewna pod tym
względem ulga byłaby niezmiernie pożądana, chociaż przeprowadzenie aczkolwiek
częściowego rozbrojenia na wielkie musiałoby natrafić trudności. Redukcja armii
nie może się dokonywać w stosunku arytmetycznym, tj. o 1/4, 1/5, itp. ale względnie
do rozległości terytorium, oświaty ludu itp., a pogodzić te ważne względy z
bezpieczeństwem Europy byłoby niezaprzeczenie bardzo trudno. W każdym razie
redukcję armii należy uważać za skutek dokonanej organizacji międzynarodowej,
lecz nie za środek do niej prowadzący. Redukcja armii stałych niezawodnie może
się przyczynić do zmniejszenia ilości wojen, ale państwa Europy nie prędzej
mogą pomyśleć o niej, aż ustalonym będzie ustrój międzynarodowych stosunków,
przy którym redukcja armii okaże się możliwa.
Projekt, ażeby moralnie piętnować każde udzielenie
pożyczki na prowadzenie wojny, niezawodnie mógłby się w części przyczynić do
utrudnienia realizacji wojennych zachcianek, ale ani wojny nie usunie z
historii świata, ani stanowczo wykonać się nie da.
Najpoważniejsze projekty są: urzeczywistnienie
państwa uniwersalnego lub zaprowadzenie republikańskiego związku państw Europy.
Monarchia uniwersalna ma ziemię całą ogarnąć pod
jednym berłem, a rząd jej ma kierować losami świata według uniwersalnego prawa.
Ma być tedy jedno królestwo i dla całej kuli ziemskiej jedna ustawa. Cały ten
projekt jest jedynie fantazyjnym marzeniem[5]. Stworzenie jednej monarchii, świat cały
ogarniającej, jest niemożliwe, a bardziej jeszcze do urzeczywistnienia
niepodobne byłoby jej utrzymanie i rządzenie. W każdym razie rezultat byłby
wprost przeciwnym od zamierzonego, bo monarchia ta ustalając jeden rząd i jedną
powszechną ustawę, miałaby usunąć wojnę z powierzchni świata, tymczasem ileż to
wojen morderczych należałoby stoczyć, aby znieść byt polityczny pojedynczych
mocarstw, ileż to i jak krwawych walk byłoby ciągle z ich strony, aby odzyskać
utraconą swobodę. Monarchia uniwersalna gdyby nawet była możliwa, dla szczęścia
ludów byłaby najszkodliwsza. Despotyzm, którego żelaznym ramieniem jedynie
mogłaby się utrzymać, byłby ostatecznym grobem wolności Indów – gwiazda ich
swobody zagasłaby na zawsze. Ale nie można nawet rozbierać poważnie tej całej
doktryny. To co jest wręcz istocie narodowego bytu przeciwne, w żadnych i
najkunsztowniejszych warunkach urzeczywistnień się nie da. Naród jest moralną
osobą, jest zbiorem rodzin i rodów, złączonych językiem, religią i węzłem
tradycji dziejowej. Realną formą uspołecznienia narodu jest państwo; do niego
należy strzec indywidualności narodu, stać się skarbnicą tych wszystkich
czynników, które byt indywidualny narodu stanowią. Różnica państw ma więc swoje
źródło w różnicy narodowych charakterów[6].
To duch narodu, który jego życie społeczne wytwarza i zgodnie z jego potrzebami
tę albo inną nadaje mu formę. Obalić byt państw pojedynczych, znaczyłoby to
samo, co dążyć do zagłady narodowych indywidualności, chcieć całą ludzkość w
jednostajne ująć ogniwa. – Ale duch narodu nie zamiera nigdy, prędzej czy
później niewyczerpane jego źródło obfitą wytryśnie krynicą i druzgocząc
najsilniejsze pęta despotycznego porządku uniwersalnej monarchii, upomni się o
wydarte mu prawa do samoistnej politycznej egzystencji. J. G. Fichte pięknie
powiedział, iż tylko w odrębnościach narodowych spoczywa rękojmia ich godności,
cnoty i zasługi w teraźniejszości i przyszłości[7].
Indywidualizm narodowy, to jest pełna świadomość
samoistnego narodowego bytu, jest dźwignią pracy pełnej energii i źródłem
czynów, które zdobią karty historii. Uniwersalna monarchia możliwa byłaby tylko
wtedy, gdyby narody zatraciły świadomość swej indywidualności, swojej tradycji,
swej misji dziejowej; ale wtedy byłby kres wszelkiej cywilizacji i koniec
dziejowego rozwoju ludzkości – koniec historii.
O nadaniu międzynarodowemu związkowi państw
republikańskiej formy myślano bardzo dawno[8]. Henryk IV i jego minister Sully marzyli o republice państw chrześcijańskich, opartej
na równouprawnieniu dwóch głównych wyznań chrześcijańskich. Na czele tego
związku stać miała rada związkowa, wspierana przez związkową armię; podstawą
tej organizacji jest równość państw raz ustanowiona na zawsze.
Najgłośniejszy projekt w tym względzie podał
Charles Irenee Castel de
St. Piérre. Chrześcijańskie państwa Europy tworzą Rzpltą, tj. ligę przeciwko wewnętrznej lub zewnętrznej
wojnie. Każdy związkowy opłaca pewną sumę na wspólne rozchody, a powstałe spory
rozstrzyga generalne zgromadzenie ligi, w skład której wchodzi państw
dziewiętnaście. Trzy czwarte głosów wydaje uchwałę, na poparcie której liga ma
armię odpowiednią. Prawa stanowi zgromadzenie ligi, ale zmieniać je może tylko
jedność jego głosów.
J. J. Rousseau proponuje ze swej strony oddzielny
trybunał do stanowienia praw powszechnych i trafną czyni uwagę, że więcej
zależy na tym, ażeby rząd był trwały niźli doskonały, że samo stowarzyszenie
wtedy będzie mogło istnieć, gdy pojedyncze państwa będą wzajem od siebie w
zależności, czyniącej niemożliwym oderwanie się ich od
związku. I. Kant proponuje już
związek, który ma nie tylko Europę ale świat cały ogarnąć, trwanie jego wszakże
ma być zawisłe od jego członków. Spory załatwiać należy albo przez zrzeczenie
się pretensji (gdy to jest możliwe), albo oddając je pod rozstrzygnięcie
obojętnego państwa. Wieczny pokój uważa Kant za niedający się bezwzględnie
osiągnąć, ale dążyć do niego jej obowiązkiem państwa.
J. Bentham widzi rękojmię wiecznego pokoju w
rozbrojeniu ogólnym i pozbyciu się pozaeuropejskich kolonii, które nie opłacają
kosztów jej utrzymania. W końcu współczesny prof. uniwersytetu edynburskiego,
p. Lorimer, proponuje[9] powszechne rozbrojenie i ustanowienie
międzynarodowego rządu. Rząd ten składa międzynarodowa władza prawodawcza,
sądowa i wykonawcza, tudzież administracja wspólnych finansów. Władzę
prawodawczą składa senat i izba deputowanych. Senatorów wybierają korony, izby
wyższe (gdzie są) i centralne władze państw. Członków izby deputowanych wybierają
izby deputowanych państwa, korony i władze centralne. Deputowanych liczba jest
trzy razy taka co senatorów. Każdy deputowany bierze 1000 f. szterlingów za
sesję. Liczba deputowanych, których państwo wysyła, zależy od jego ludności,
obszaru terytorium, potęgi itp. Stosunek izby deputowanych do senatu odpowiada
stosunkowi izby niższej do wyższej.
Ministerium składa się z 15 członków, rok rocznie
wybieranych. Z grona ministrów wybiera się prezydenta rządu, który zarazem
prezyduje w senacie i pobiera 10000 f. Siedliskiem związku jest Konstantynopol,
który też stanowi własność międzynarodową. Uchwałą większości obu izb i za
zgodą prezydenta ustanawia się prawo międzynarodowe.
Związek wyklucza z zakresu swych obrad kwestie
czysto narodowe, natomiast należą doń kwestie powszechne międzynarodowe,
kwestia wojny, powiększenia terytorium, sprostowania granic i długów
publicznych. Państwo będące w stanie bankructwa traci głos we władzy
prawodawczej.
Przechodzimy do władzy sądowej. Sąd ma sekcję
cywilną i karną, a sędziów dożywotnio mianuje minister. Sąd składa się z 14
sędziów oraz prezydenta i rozstrzyga kwestie z dziedziny publicznego prawa
narodów, tudzież zajmuje się interpretacją traktatów. Kwestie prywatnego prawa
narodów rozstrzygają się tylko w apelacji od sądów państwowych. Prokurator
generalny jest oskarżycielem publicznym w sprawach karnych.
Każde państwo stosownie do liczby swych
reprezentantów dostarcza kontyngensu ludzi lub odpowiedniej sumy dla wykonania
praw i wyroków międzynarodowych. W siedzibie rządu międzynarodowego rezydować
będzie mała armia, z państw różnych zebrana, w celu utrzymania porządku i
zapobiegania niebezpieczeństwom.
Na wydatki międzynarodowego rządu państwa opłacają
kwotę, którą zarządza minister finansów.
*
Czy taka organizacja międzynarodowego związku o republikańskiej formie
urzeczywistni się kiedyś, o tym trudno sądzić, przewidywać wszakże należy, że
nie, bo przede wszystkim chociaż projekty te były dawno, jednak do ich
realizacji nie uczyniono nic jeszcze. Z naukowego wszakże stanowiska należy
sądzić, że organizacja taka, jako istocie państwa przeciwna, gdyby nawet była
możliwa, byłaby szkodliwa. To co mędrzec starożytny (Platon) powiedział, że
państwo jest wielką jednostką, nie da się twierdzić bezwzględnie. Człowiek, poddając
swą wolę pod wymagania społecznego związku nie tylko swej ludzkiej istocie ujmy
nie czyni, ale owszem daje dowód swej inteligencji i zacności woli, skoro
potrafi ocenić wysoką użyteczność węzłów towarzyskich dla zadań
cywilizacyjnych. Państwo przeciwnie, przystępując do wyższego społecznego
związku, czy to o monarchicznej, czy republikańskiej formie, traci swoją
udzielność i państwem być przestaje. Państwo jako takie nie może być poddanym,
nie może zrzec się prawa najwyższego o sobie stanowienia, decydowania o swym
losie, gdyż wtedy z upadkiem najistotniejszej cechy jego bytu – udzielności,
runąć by musiał wielki gmach jego urządzeń.
Związek taki, gdyby nawet dał się zaprowadzić, nie
mógłby się utrzymać. Państwa są za wielkimi całościami, aby z pewnego centralnego
punktu zarządzać nimi było można. Nadto, jeżeli ich armie mają stanowić armię
związkową, to tam, gdzie interes części nie będzie zgodny z interesem całości,
odmówi ona swej militarnej pomocy, aby przeszkodzić urzeczywistnieniu
niepomyślnej dlań uchwały. W końcu cel takiego związku nie dałby się osiągnąć.
Wieczny pokój w nim nie obrałby sobie siedliska. Narody i państwa łączą się z
interesu a nie z miłości. Tam gdzie interes państwa dzieli, tam siłą potrzeba
by poskramiać ich dążność separacyjną i siłą one odzyskać będą chciały utraconą
swobodę i prawa. Wieczny pokój nareszcie gdyby i był możliwym nic byłby dla
ludzkości rękojmią jej szczęścia. Równość państw, jak i komunistyczna równość
mienia jednostek, stawiłaby zaporę prawidłowego jej rozwoju, a krystalizując
ich stan danej chwili, odjęłaby im możność i drogę postępu. Ospałość, brak
energii i życie bez jutra, bez cierpień ale i bez rozkoszy, oto smutny stan
odrętwienia, w którym by każde pogrążyło się mocarstwo. Ale też i tu właśnie
spoczywa węzeł zagadki, dlaczego wieczny pokój urzeczywistnić się nie da: bo on
by przeciął nić życia narodów. Dopiero w trumnie czeka człowieka prawdziwy
spoczynek, ale dopóki iskra życia kołacze się w jego duszy, dokąd, myśl jego
światy i słońca ogarnia, przeznaczeniem człowieka jest walczyć ze światem i
losem, a w walce dochodzić do coraz większej potęgi i doskonałości. Wielkie
prawo Heraklita o wiecznym ruchu i w sferze społecznego życia ma niezachwiany
dowód swej prawdy. Narody muszą działać podobnie jak jednostki, a pax aeterna wśród
życia ludów ustalić się nie może, gdyż byłaby grobem ich energii, ich pracy i
ich historii.
Ale cóż dalej, zapytacie mnie. Narody i państwa do
swego szczęścia potrzebują międzynarodowej organizacji, a gdzież jej szukać?
System państw wielkich upadł, monarchia uniwersalna lub republika narodów są
niemożliwe w jaką więc formę oblec należy ustrój międzynarodowy, ażeby nad
wielką sceną życia ludów zabłysło słońce wolności? W tej mierze odpowiedź
dałbym prostą. Nie można żądać organizacji istocie państwa przeciwnej; nie
można zatem ponad państwem stawiać nowego państwa, ale szanując byt polityczny
państw pojedynczych należy związać je najsilniejszym z węzłów, to jest
prawdziwą oświatą, która ukaże im gdzie szukać mają prawdziwego dobra; że ono
spoczywa nie w zaspokojeniu chwilowej ambicji lub chęci zemsty, ale w trwałym
zapewnieniu im tego, co prawdziwy ich interes stanowi. To, co porusza sprawy
świata od bieguna do bieguna, to jest interes osobisty, powiedział Napoleon W.
i to jest sprężyna ruchu, życia i działalności narodów. Traktaty, które będą
oparte na prawdziwym, dobrze pojętym interesie ludów, trwać będą długo i
niezachwianie – żaden naród się na nie targnie, bo nikt własnego nie pragnie
nieszczęścia.
Przyszłość więc prawa narodów nie w monarchii
uniwersalnej lub republice narodów spoczywa, ale w związaniu państw ich
interesem, pojętym jasno, bez uprzedzeń i bez narodowych zawiści. Organem
uświęcenia umów na takiej zawieranych podstawie, a zarazem organom do
rozstrzygania wynikających stąd sporów, mogą być międzynarodowe trybunały lub
stałe kongresy reprezentantów ludów. W kongresach, moim zdaniem, jest prawdziwa
przyszłość i jedyna rękojmia szczęścia, które na ludzkość spłynie kiedyś przez
pośrednictwo prawa narodów. Napoleon III był wielkim idei kongresów
zwolennikiem. Historia orzecze kiedyś sąd o jego
rządach, może surowo zganić błędy jego polityki, ale świat, kiedyś uchyli czoła
przed jego cieniem, za pełną zacności propagandę kongresów, które jedne zdolne
są zaprowadzić harmonią różnorodnych narodowych elementów w wielkim politycznym
koncercie świata. Potrzeba tylko, ażeby nie tak jak dotąd, jedynie rząd miał
głos w sprawach dyplomatycznych, ale ażeby tam gdzie się ważą losy narodów i
naród miał swych przedstawicieli. Przy takich gwarancjach błogosławieństwa
pokoju otoczą ziemię, a widmo wojny na zawsze krwawym, lecz rzadkim będzie
zjawiskiem.
[1] Lorimer, Le
probleme final du droit international. Revue. de
droit intern., t. IX, str. 161.
[2] Bluntschli – Das Moderne VR. Nördl., 1868, str. 98.
[3] C.
Frantz, Der Federalismus, Mainz 1879, str. 378
in.
[4] Mohl, Gesch. u. Litt. d. Staatswiss.,
Erlangen 1855 I., str. 439.
[5] Mohl, Gesch. u. Litt. d. Staatswiss., 1855
I., str. 439.
[6] Mohl l. c. Por. także Geyer, Ueber die neueste Gestaltung des VR., Innsbruck 1866.
[7] Reden an d. deutsch. Nation Werke,
t. VII, str. 467.
[8] Lasson, Princip u. Zukunft d. VR., Berlin 1871, str. 10.
[9] Lorimer l. c.